wtorek, 10 kwietnia 2012

Tylko się nie denerwuj


Siadam do laptopa i… myślę. Nie wstaję, nie jem, nie piję, a na przeglądarkę powinnam założyć sobie tak skomplikowane hasło, żebym po chwili je zapomniała. Znalazłam się na życiowym rozdrożu? Mam ważną decyzję do podjęcia? Otóż nie… Piszę, Drodzy Państwo, tylko piszę. Przyznaję się bez bicia – brak mi weny. I cóż poradzę? Spędzam tak kolejne kilka godzin, które oczywiście mogłabym spożytkować znacznie korzystniej. Mogłabym skorzystać z tej cudownej pogody za oknem, której przez święta natura nam poskąpiła, mogłabym spotkać się z chłopakiem, przyjaciółką, wyjechać z bratem do Wrocławia, mogłabym poczytać materiał na kolosa z historii Polski (wątpliwa sprawa…), mogłabym milion rzeczy. Ale nie. Uparłam się, że coś napiszę i koniec. Olga jest jak osioł, zawzięta i uparta.

Kolejną kwestią jest wybór tematyki. O rany, toż to dopiero ból. Faktycznie… inspirację mogę spotkać na każdym kroku, w Internecie aż roi się od tematów – druga rocznica katastrofy smoleńskiej, wielkanocne baranki i jajeczka, a może jakaś recenzja? Nie, nie, nie. Nic mi dziś nie pasuje.  A dlaczego by nie opanować do perfekcji technikę pisania o niczym? Tak, myślę, że na dziś będzie to najlepsze rozwiązanie.

Siedzę dalej. OK., piszę o niczym, czyli tak naprawdę o? Przecież nie mogę w każdym zdaniu stwierdzać, że z powodu braku weny od kilku godzin pocę się nad plikiem w Wordzie. Zaczyna mi się podnosić ciśnienie, tylko się nie denerwuj, powtarzam sobie. Wtedy wszystko szlag trafi i będę mogła iść w… gdzieś. Eee, ale zaraz, czy przypadkiem nie o to mi chodzi? Nie chciałabym już skończyć i wyskoczyć na zewnątrz zasmakować ostatnich promieni słońca? Ale wrrróć, co ja robię? Przecież nie chciałam tutaj pisać o sobie! A co, jeśli zrobię wyjątek? Taki jeden drobny meta felieton jeszcze nikomu nie zaszkodził… Doszło i do tego, że gadam sama ze sobą i to na łamach własnego bloga, o zgrozo.

Doszłam ze sobą do konsensusu, dziś nieszczęsny felieton (albo i nie felieton), następnym razem postaram się o drugą część Wirusa umysłu, obiecuję. (:

Siedzę dalej. Chyba powoli głodnieję. Zew lodówki wzywa, ale uparty osioł wmawia sobie, że pożarł przez święta tyle, że zapas tłuszczu wystarczy mu na kolejny miesiąc. Zaraz, zaraz… Ale ja nie mam zamiaru tutaj tyle siedzieć!  Ani nawet kolejnej godziny. Nim słońce zajdzie, chcę się jeszcze stoczyć z 4 piętra i urozmaicić nieco swoje życie towarzyskie. Dobrze chociaż, że się dziś wyspałam, bo twarda obudowa laptopa zapewne nie byłaby zbyt wygodną poduszką.

OK., już nie siedzę, tyłek mnie rozbolał. W końcu można też pisać na stojąco… Tylko jaki to ma sens? Ty też daj już sobie spokój , przestań czytać, wyjdź z domu, nie marnuj tak pięknego dnia. A może nocy?

Do „zobaczenia” następnym razem. Tymczasem mała inspiracja muzyczna na koniec.



1 komentarz: