Dzień,
jak co dzień. Ubieram się i wychodzę do sklepu, bo w lodówce już tylko na w pół
zjedzona puszka kukurydzy i resztka keczupu – nawet Kuroń nic by z tego nie
stworzył, a to znak, że najwyższy czas na zakupy. I tu zaczynają się schody.
Wyprawa do sklepu zawsze napawa mnie
przerażeniem, wiadomo – zarobki (zaradnego) studenta można porównać do
kieszonkowego gimnazjalisty. Zanim jednak dotrę do najtańszego sklepu w Polsce
(zawsze, gdy tam kupuję, czuję symbiozę z prezesem Kaczyńskim), muszę wybrać
się pod Ścianę Płaczu. To zawsze bolesne przeżycie, gdy wypłacam ostatnie
grosze z mojego konta. Co tu zrobić – łkając, modlę się o kolejną rodzicielską
zapomogę finansową. No chyba nie dadzą własnemu dziecku umrzeć z głodu?
W
końcu docieram do sklepu, z wielką rozwagą wybieram najpotrzebniejsze produkty
i wędruję do kasy, jak na skazanie. Jak zawsze, moje przerażenie zwiększa się
proporcjonalnie do sumy wybijanej na kasie – czemu jeszcze się do tego nie
przyzwyczaiłam? W koszyku tak naprawdę nie miałam nic, a opróżnić portfel
trzeba… To niestety nie performance Kaczyńskiego, to prawdziwe życie.
I ten oto rytuał powtarza się co kilka dni.
Zwykły student ma biedę wydolić, a co powie ten, który nałogowo pali i porusza
się autem? Żyj tu, Człowieku, o tlenie i wodzie z kranu (jeśli jeszcze ci jej
nie zakręcili). Na dobrą sprawę żywisz się dymem papierosowym, smacznego.
Ale nie o fajkach dzisiaj, ani
wyłącznie o studentach. Przecież 75% Polaków ledwo wiąże koniec z końcem – starsi
ludzie ze swoimi skromnymi emeryturami, pani z biedronkowej kasy – panie
Premierze! Kryzys kryzysem, ale dopóki pensje nie będą chociaż minimalnie
dostosowane do horrendalnych cen w naszym kraju, Pańskie „zaciskanie pasa” jest
co najmniej makabrycznym żartem. Tymczasem Polaku – płacz i płać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz